piątek, 28 lutego 2014

Łza trzecia.


Naprawdę.
Ktoś tu był. Ktoś właśnie szedł w jej kierunku. Sparaliżowana wpatrywała się w rosnącą sylwetkę, próbując oszacować, kto normalny chodzi po nocy w tak zapyziałej okolicy. Zna ją. A przynajmniej jej imię. Kiedy wątłe światło ulicznej latarni pada na jego twarz, doznaje olśnienia. Widziała już go kiedyś. Z pewnością. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jej bicie serca uspokoiło się na jego widok? Musiała już wcześniej mieć z nim styczność.

Będąc w kompletnym paraliżu umysłowym i wewnętrznym szoku, obserwuje jak mężczyzna ze stoickim spokojem staje obok niej na obdrapanej barierce. Warto dodać, iż ta pod wpływem ciężaru dwóch osób zaczyna przeraźliwie skrzypieć. Jest niemalże uwięziona we własnym ciele, widząc jak znajomy "nieznajomy" coraz zuchwalej patrzy w ciemną toń wody na dole.

- Co ty robisz?! - z jej gardła wyrywa się zachrypnięty głos, niebędący wcale krzykiem, a raczej jakąś namiastką głośnego szeptu. Jednak w tych okolicznościach, w pochłoniętym dotkliwą ciszą otoczeniu - brzmiał jak rozpacz przelana na słowa. Dosłownie.
- Zastanawiam się, czy to będzie bolało, Jaśmino. - odpowiada równie cicho, ale jego słowa na długo zastygają w powietrzu. Skąd ona do cholery go zna? Dlaczego jego głos wydaje się znajomy, dlaczego? Gdzie są odpowiedzi na te milion pytań kłębiących się w jej umyśle?
- Skąd znasz moje imię? - szept niemal wycieka z jej przekrwionych ust. Widzi jego zakłopotanie, widzi jego wątpliwość.
- Nie pamiętasz mnie. - stwierdza mężczyzna, kiwając głową.
- Powinnam? - pyta. Chciałabym cię pamiętać. Tysiąc pytań na sekundę. On musi być z siatkarskiego środowiska. On musi znać Facundo.
- Nie. - odpowiada krótko i znów pochyla się ku zdradliwemu szumowi wody. Ogarnia ją panika, tak bardzo granicząca z histerią. Co on chce zrobić? Nie może tego zrobić. Kimkolwiek jest, nie on tej nocy miał zakończyć swój żywot. To miałam być ja.
- Nie rób tego... Nie możesz. Zejdź z tej barierki! - sama z niej schodzi. Nogi same ją niosą ku jego osobie. Łapie go za materiał bluzy i lekko pociąga. Boję się o życie obcego, mając swoje daleko w poważaniu. 
- Skoro ty możesz, to dlaczego ja nie? - paraliżuje ją jego spokój. Jego spokojny oddech. Zero strachu, emocji. Ciekawi ją jego osoba. Ciekawi mnie, czy zna Conte.
- Z tego co widzę jesteś młody, twoje życie musi mieć jakikolwiek sens, więc... Po co je tracić? - mówi wymijająco. Kto to mówi.
  A co z tobą? - odpowiada, niemalże przeszywając wzrokiem jej duszę. Boże, zabierz go stąd. Jeszcze ci się przyda.
  Jak widzisz, ja stoję na bezpiecznym gruncie. Nie rób tego. - spogląda na niego ukradkiem.

 Po raz pierwszy przygląda mu się dokładnie. Zimny pot oblewa jej plecy. Serce podchodzi pod gardło. - Nicolas. - szept. Wewnętrzny krzyk. Cisza. Psychika w kawałeczkach. 
Najlepszy przyjaciel mojego byłego. 
Kolejne kłopoty.
Kolejny ból.
Bo przecież jego osoba wiąże się z Facundo.
Przecież on będzie mnie prześladował do końca życia.
Miłość będzie mnie prześladowała. 


Krzyczę. Lecz nikt mnie nie słyszy.

Minuty. Sekundy. Ułamki tych ostatnich.
Wie. Wie, że ona cierpi. I najwyraźniej w tym towarzystwie nie jest jedyną cierpiącą osobą.

Cisza się przedłuża. Cisza nie ma granic. Cisza jest odpowiedzią. Bo nikt nie wie, co powiedzieć. Nikt nie wie, jakich słów użyć. On - wie, że ona jest jedną, wielką łzą. Ona? Ona nie wie nic, wiedząc wszystko. Paradoks.

Znali się. Chociaż nie, to zbyt wielkie słowa. Widzieli się kilka razy. W Argentynie. I to chyba największy powód, dla którego wyrzuciła jego osobę z pamięci. Argentyna. Cholerna Argentyna.





Tu nie będzie łatwo. Tu nie będzie zrozumiale. I tak ma być.
Przepraszam was, że dopiero teraz.
Nie chcę się teraz tutaj marnie tłumaczyć. Powiem jedno, było ciężko.
Zaczynamy od nowa. 
 Nie zostawiajcie mnie samej.

Przepraszam was jeszcze raz za zwłokę. :(

Wasza Joan. <3