poniedziałek, 31 marca 2014

Łza końcowa.





Jaśmina
Tyle chwil, które w nas są - one rodzą ból.

Ile marnych myśli może przepłynąć w tej chwili przez jej umysł? Ile rozpaczliwych zagwozdek przedrze się przez jej świadomość, zanim woda całkowicie odbierze jej oddech? Ile to będzie trwać?
Sekunda. Boli.
Druga sekunda. Boli.
Trzecia sekunda. Boli.
Nie wierzga nogami, nie próbuje łapczywie zatrzymać tlenu przy sobie, nie walczy o życie. Przestała walczyć jakiś miesiąc temu.
Ile sekund będzie trwać koniec tego wszystkiego?
Ile jeszcze będzie musiała dławić się wodą? Woda jest wszędzie. Otumania mózg, z każdą chwilą coraz bardziej niszcząc jej organizm. Jej ciało już powoli skłania się ku niekontrolowanemu dryfowaniu, a ostatnie pomruki świadomości gasną. Czuje tylko lekkie szarpnięcie w okolicach serca i wszystko ginie. Zapada kurtyna, tak cholernie drażliwa i przejmująca. Czy to już koniec?

Mimo słońca, ulice zaczęły moknąć.


Facundo

Wszystko się zatrzymało. Mój mózg się zatrzymał. Może to świat się skończył? A przynajmniej mój świat.

Nie potrafił racjonalnie myśleć. Stał na tym pieprzonym moście i widział jej sylwetkę spadającą w otchłań wody. Nie potrafił hamować swoich emocji. Zmusił wszystkie swoje mięśnie do ruchu. Nie wiedział nawet kiedy znalazł się przy wodzie. Cały jego umysł był skoncentrowany na jednym. Nie myślał, nie pozwalał dopuścić  do siebie żadnej złej myśli. Musiał ją uratować.
Woda była niczym czarny wir, niesamowicie chłodna i okropnie zdradliwa. Zanurzył się w niej, modląc się by ją znaleźć. Było przenikliwie ciemno, a szum wody w uszach zagłuszał wszystko. Każdą myśl, każde złe przeczucie... Na wyczucie błądził dłońmi po ciemnej toni. Zaczynało mu brakować oddechu i już miał wynurzyć się na powierzchnię, kiedy dotknął ciała. Jej ciała. Jej talii. Dziękując Bogu za wyrobione mięśnie sprawnie pochwycił jej wątłe ciało i równie szybko wypłynął z wody.
Próbował ją reanimować. Uciskał jej zimną i mokrą klatkę piersiową, którą niegdyś tulił do siebie. Wpuszczał oddech do ust, które jeszcze niedawno całował. Ze łzami na policzkach i urywanym oddechem powtarzał te czynności wydawać by się mogło milion razy. Nie mógł patrzeć na jej zamknięte oczy, bladą, pokrytą sinymi plamami twarz. Nie mógł dotykać jej ciała pozbawionego życia. Opadł na kolana i zakrył twarz dłońmi. Z jego gardła wydarł się najbardziej rozpaczliwy krzyk, jaki mógł przeszyć tą nadzwyczaj spokojną noc. Zupełnie otępiał, słysząc tuż za sobą wycie karetki. Nie słyszał tych ludzi gromadzących się obok nich. Nie chciał ich słyszeć. Nie widział ich, jego oczy pokrywała zamglona zasłona łez rozpaczy. Chciał odejść, chciał oddać swoje życie za nią. To jego wina, to wszystko stało się z jego winy. Jego głupota ją zabiła. Jego głupi wybryk zaprowadził ją do grobu. Nie mógł znieść tego uczucia. Nigdy nie zniesie. Czas nie goi ran. On tylko przyzwyczaja do bólu. A ból z pewnością stanie się nieodłączną częścią jego życia... Dopóki sam nie odejdzie...
Szpital. Podniesiony na nogi cały personel, on w stanie całkowicie nieobecnym. Zupełnie odciął się od otaczającego cię horroru. Nie potrafił w to uwierzyć. Nie przyjmował do siebie wiadomości, że może jej już nie być. Nigdy jej nie zobaczy? Niemożliwe. Nigdy nie usłyszy jej głosu? Bzdura...
- Ona musi żyć, ona musi żyć! Proszę mi powiedzieć, że ona żyje. - dosłownie dopada jakąś kobietę w białym fartuchu, która wyszła z sali. Widząc jej zaszklone oczy poczuł, że spada. Poczuł, jak świat się wali na jego oczach.
- Proszę się z nią pożegnać... Jest z nami tylko podświadomie... - zamiera, słysząc jej słowa. Jak gdyby do niego nie dotarły, wciąż tam stoi, wpatrując się z niedowierzaniem w lekarza. - Proszę iść, ma pan naprawdę mało czasu. - niemalże wpycha go do miejsca jego śmierci psychicznej.
Siada na krześle obok łóżka, na którym ją położono. Na twarz wciąż opadają jej mokre kosmyki. Wygląda tak spokojnie... To doprowadza go do szału. Łapie jej zimną dłoń i przykłada do ust. Składa na niej milion pocałunków i tysiąc mokrych śladów łez. Wpatruje się w jej nieruchomą twarz, czekając na cud. Ale cudów nie ma. Powinien już dawno się z tym pogodzić...
Jego serce staje na ułamek sekundy, kiedy jej oczy się otwierają. Nie zdążył jednak wykonać żadnego ruchu. Zaraz jej powieki na nowo się zamykają, a z kącika oka ulatuje jedna, pojedyncza łza... A salę wypełnia odbierający oddech w piersi przenikliwy pisk maszyny podtrzymującej życie...

 Świat gaśnie.
 

Miesiąc później.

Nicolas

Który to już raz, kiedy siedzi na tym ponurym cmentarzu? Który to już raz, kiedy analizuje każdy cal jej... grobu? Dobijające, przenikliwie bolące uczucie. W dłoni trzyma pognieciony zwitek papieru, na którym malują się słowa, wykaligrafowane jej pismem. Praktycznie zna je na pamięć, ale ciągle błądzi po nich wzrokiem, jak gdyby oczekując, że odnajdzie tu coś nowego.

Drogi Nicolasie,
wiem, że kiedy to przeczytasz nie będzie już tak, jak kiedyś. Chciałabym  przeprosić cię za to, że zabrałam te kilkadziesiąt dni twojego życia. Za to, że nie potrafiłam odwzajemnić twojego uczucia. Tak bardzo zależy mi, by napisać tutaj tyle słów, tyle uczuć przelanych na papier, ale nie potrafię się wysłowić. Mnie już nie ma, ale ty masz być szczęśliwy, masz pokochać jakąś piękną dziewczynę, która da ci najwspanialszy prezent na świecie - swoją miłość. Masz zdobywać sukcesy w twoim ukochanym sporcie, cieszyć się życiem. Potem będziesz siedział w ogródku ze swoimi małymi kopiami - pociechami, którym opowiesz historię każdego ze swoich medali. Nicolasie, bądź szczęśliwy. Nie rozpatruj przeszłości, ja byłam tylko jej zamglonym widmem. Pamiętaj, nigdy się nie poddawaj. Walcz o to, co kochasz. Zapomnij o mnie. Zacznij myśleć o swoim powodzeniu. Jestem pewna, że dasz sobie radę. Zawsze będę cię wspierać, mimo, że już nie na Ziemi.
Jaśmina

Ile razy by tych słów nie czytał, tak samo za każdym razem wywołują u niego silne emocje. Nie ma granic, nie ma przeszkód. Jest tylko on i jego niewyobrażalny ból...
A wyznacznikiem mijającego czasu są spływające łzy po jego policzkach...

Świat moknie deszczem łez.


Facundo

Siedzi w swoim mieszkaniu, a w dłoniach trzyma kwadratowe pudełeczko. Otwiera je i wyciąga kilkaset wywołanych zdjęć. Na każdym są oni, na każdym jest ona. Przegląda każde z osobna, uśmiechając się przez łzy na widok jej roześmianej twarzy. Natrafia na zdjęcie z jakiegoś meczu, zrobione przez wścibskiego fotografa, na którym ich usta łączą się w pocałunku. Milion wspomnień, tak bolesnych w obecnej chwili. Jego wzrok przykuwa biały papier w towarzystwie zdjęć. Wyciąga go, a jego serce zalewa nowa fala smutku i żałoby. List. List pożegnalny od niej...

Drogi Facundo,
ty jedyny wiesz, jak bardzo cię kochałam. Przeżyliśmy razem wspaniałe chwile. Mam nadzieję, że dobrze je wspominasz. Chciałabym ci podziękować. Za to, że dałeś mi najcudowniejszy prezent - miłość. Nie wszystko się potoczyło tak, jak chciałam. Dużo się zmieniło w późniejszym czasie, ale nie chcę cię teraz winić. Jak wspomniałam, DZIĘKUJĘ. Pokazałeś mi, jak wielkim uczuciem jest miłość do drugiej osoby. Udowodniłeś mi, ile to można zrobić dla ukochanego. Oddałabym wszystko, żeby właśnie teraz było tak, jak kiedyś. Ale nie będzie. Już cię nie winię. Teraz jedynie pragnę by ktoś wypełnił w stu procentach tą lukę po mnie. Bądź szczęśliwy Facundo, tego ci życzę. Nie zmieniaj się, a kobietę kochaj całym sercem i nigdy jej nie zostawiaj. Choćbyś nie wiem jak zawinił, walcz o nią. Walcz o szczęście! Jesteś  wart tego, by godnie żyć. Może już u twojego boku mnie nie będzie, ale wierzę, że w końcu zaznasz tego, czego oczekujesz od życia. Kocham cię, pamiętaj, że nigdy nie przestałam. Nie bój się, życie stoi przed tobą otworem. Pamiętaj, że ja zawsze z tobą będę. Już nie cieleśnie, ale będę.
Kocham cię.
Jaśmina.

Rzuca zdjęciami w kąt, a sam wije się z rozpaczy. Bije dłońmi w podłogę, a jego krzyk miesza się z łzami. Mija długi czas, zanim z powrotem wraca do pozycji siedzącej i ponownie spogląda na jej pismo. Kartka papieru, jaką niegdyś dotykała jej ciepła ręka.
Nigdy nie dopuści do siebie myśli, że jej już nie ma...
A tusz pokrywa milion smutnych łez...
Świat się zatrzymuje.




Koniec.
Historia Jaśminy, Facundo i Nicolasa dobiła końca.
Ja - ze swojej strony chciałabym po pierwsze przeprosić. Za te ciągłe opóźnienia, słabe rozdziały i niedomówienia. Przepraszam całym serduszkiem.
Chciałabym również podziękować. W szczególności wingspiker, Zuzie, Patrycji, 
czy wszystkim innym, którzy byli ,czytali i komentowali. 
Strasznie się cieszę, że was mam i przesyłam milion wirtualnych uścisków dla każdego, kto tu zawitał! <3
Jak widzicie, nie skończyło się dobrze.
Dlatego pamiętajcie: śpieszcie się kochać ludzi.

Z mojej strony to już tyle, mogłabym tu napisać tysiąc marnych słów, ale uznałam, że należy wam się ogromne DZIĘKUJĘ, które wyraża całą moją wirtualną miłość do was:)
Liczę na to, że każdy, kto był, kto czytał, napisze mi tu chociaż słówko w komentarzu.
MILION SERDUSZEK! <3
Wasza Joan.

A kto chce się skontaktować: ask.fm 

niedziela, 16 marca 2014

Łza piąta.

Życie bywa przewrotne. Życie jest jedną wielką mieszanką uczuć, emocji. Każdy dzień obfituje w nowe doznania, kolejne lekcje. W jednej chwili napawa cię szczęściem, a drugiego siarczyście cię policzkuje. Nie ma zahamowań, nie ma sumienia. Działa bez współczucia, daje fałszywą nadzieję i małymi kroczkami wpycha cię w wykopany przezeń dół, dwa metry pod ziemią. Przykre, prawda?
Nie wiodło jej się. Wciąż coś się sypało, ciągle coś sprawiało jej ból. Nie mogła, nie chciała i nie potrafiła żyć z kimś innym. Nicolas dał jej zbyt wielką cząstkę siebie. Nie była w stanie jej przyjąć, wieczna blokada oplatała jej serce. Nie potrafiła przestać wyobrażać sobie, że on jest kimś innym. Ktoś może powiedzieć, że zwariowała, postradała rozum. Przecież nie można tak kogoś kochać, przecież to musi minąć!
Nie minęło. Nigdy nie minie. Każda sekunda, minuta, dobijały ją jeszcze bardziej. Wylała hektolitry łez i krwi. Ból przesiąknął ją doszczętnie, jednocześnie wyniszczając od środka.

Twoje pożegnania zostawiły mnie z oczami, które płaczą
Jak mogę kontynuować bez ciebie?

Wziąłeś tę część, która kiedyś była moim sercem
Więc czemu nie - czemu nie bierzesz mnie całej?

Zimny parapet był jej azylem od wszystkiego, jedynym miejscem, w którym nie oszukiwała samej siebie. Nikt nie zliczy, ile kapiących żalem myśli uleciało z jej głowy. Tylko tutaj spoglądała prawdzie w oczy, analizując sytuację. Kochała Facundo. Tego od lat nic nie zmieniło. Zbyt mocno się do niego przywiązała, za bardzo go pokochała. Być może uzależniła się od jego obecności, a teraz, będąc na "odwyku" cierpiała katusze. Może to tak wygląda? Nicolas zrobił dla niej bardzo dużo. Przez niezliczone godziny był przy niej i starał się jakkolwiek pomóc. Pomógł. Ale ona nie mogła mu podziękować w sposób, w jaki chciał. On do niej coś poczuł. Kolejna rzecz, z którą nie mogła sobie poradzić. Pocałowali się, tamtego cholernego dnia. Przez jedną chwilę, jeden ułamek sekundy myślała, że ją też to ruszyło. Ale kolejne dni z chęcią przypomniały jej jaka jest prawda. Nie czuła nic do niego, poza przyjaźnią. Nie mogła wykrzesać z siebie żadnego większego uczucia, na jakie on zasługiwał. Czuła to, czuła całą sobą, że go rani. Rani jego uczucia, emocje, których ona nigdy nie będzie w stanie mu dać. Została zraniona, by ranić innych. Błędne koło. Ile jeszcze będzie musiała zadać bólu sobie i innym, by w końcu stąd odejść? By w końcu przestać czuć?

W końcu następuje meritum sprawy. Uznała, że zbyt długo rani innych, zbyt długo żyje-cierpiąc. Skorzystała z tego, że zaszyła się we własnym lokum. Wzięła do ręki dwie kartki papieru i długopis. Napisała dwa listy, spisując w nich wszystko, co przyszło jej na myśl, co podsunęło jej serce.
Było jej dziwnie lekko na sercu, kiedy kartki zapełniły się jej emocjami. Wyrzuciła to z siebie. 

Wyszła z mieszkania. Wiedziała, gdzie obaj mieszkają i tam też skierowała swoje kroki. Wrzuciła listy w kopertach do skrzynki i czym prędzej stamtąd uciekła.

Była nadzwyczaj spokojna, idąc w kierunku pamiętnego miejsca. Wiedziała, że to musi się skończyć.
Musiała skończyć ze sobą.

- Jaśmina? - niemal zachłysnęła się powietrzem, kiedy usłyszała za sobą własne imię. Jego głos. Odwróciła się i z niedowierzaniem spojrzała na pytającego.
- Co ty tutaj robisz? - wyszeptała, czując dreszcz na plecach. Czy naprawdę musiał dziś stanąć na jej drodze? Facundo. Pieprzony Facundo. 
- Biegałem. Jaśmino... - zaczął, patrząc na nią błagalnie. Pokręciła głową.
- Nie. Nie, nie, nie. Nic nie mów. Zostaw mnie. - wycofuje się i odwraca. - Zostaw mnie! - krzyczy, kiedy czuje na plecach jego dotyk. Zdecydowanie przyśpiesza, w biegu ocierając palące łzy. Naprawdę? Naprawdę chce teraz z nią rozmawiać? Po tym wszystkim?!


Serce, które naprawdę kocha,
nigdy nie zapomina. 
Nigdy.

Chciała być szczęśliwa. Chciała mieć go obok siebie, chciała z nim wziąć ślub, mieć gromadkę dzieci, wieść szczęśliwe, spokojne życie. Kochała go. Kocha.
Łzy. Strach. Samotność. Depresja. BÓL.
Przychodzi taki moment, gdy wszystko przytłacza, wszystko paraliżuje. To właśnie ta chwila.
Stoi w tym samym miejscu, co przeszło półtorej miesiąca temu, woda wciąż jest wzburzona. Wciąż jest czarną otchłanią. Wciąż na ciebie czeka.
- Chciałam być mocna, a byłam nikim... - szepcze, wpatrując się w wodną toń. Tęsknię za tobą, ale gorsze jest to, że ty za mną nie. Każdy oddech boli ją, jakby w krtani miała nóż.
Spieprzyła. Spieprzyła wszystko, całe życie. Nie ma już na to rady. Nie ma wyjścia.
Widzi, jak czyjaś sylwetka coraz szybciej zbliża się ku temu parszywemu mostowi. Szybko odwraca wzrok ku wodzie.
Teraz, albo nigdy. Raz, na zawsze. Żegnajcie.
Świat płacze.



Masakra. Ten rozdział mnie doszczętnie wypłukał z emocji.
jedno wam powiem. TO NIE JEST KONIEC!
Spotykamy się jeszcze za tydzień. 
Nie zostawiajcie mnie, zostańcie do końca. 
Za tydzień wszystko się wyjaśni. :)

Nie potrafię napisać nic więcej, to opowiadanie jest najbardziej emocjonalne, jakie kiedykolwiek pisałam. Mam nadzieję,że tam u góry jest zadowalająco. 

 Kocham was i dziękuję, że nadal tu jesteście. <3
Wasza Joan.

niedziela, 9 marca 2014

Łza czwarta.


Nie martw się, proszę.
Wszystko skończy się.
 Prędzej i mocniej.
Odwaga zabija mnie.
Nic się nie stało.
Przecież dobrze wiesz.
Oddałam wszystko,
żeby wszystko mieć...

Miłość. Czym jest miłość? Piękne uczucie, prawda? Synonim szczęścia, spokoju, spełnienia. Splecione ręce, ciepłe ramiona, gorące pocałunki. Łamane obietnice, ranione serce, potęgujący się ból. Tęsknota, pragnienie, namiętność... Krzyk, panika, obłęd, roztrzaskane serce. Cierpliwość, łaska, prawda. Ból, kłamstwo, brak chęci do życia. Powolne, bolesne umieranie. ON.

Szczęście. Czym jest szczęście? Blaskiem słońca o poranku, rześkim powietrzem, śpiewem ptaków? 
Dwa słowa. Dwa największe przyziemne pragnienia każdego człowieka. Wedle utartych poglądów, jedno wiąże się z drugim. Ale czy aby na pewno? Czy miłość zawsze będzie szczęśliwa, a szczęście zwieńczone miłością?

Siedziała na zimnym parapecie, uśmiechając się smutno. Rozmyślała. To chyba jedyne, co ostatnimi czasy jej wychodziło. Mogła jedynie myśleć, rozpamiętywać, rozdrapywać stare rany. Nie była zdolna do normalnego funkcjonowania. Nikt nigdy nie będzie wiedział, co czuła, póki sam nie przeżyje tego samego. Tu nie działają puste słowa "będzie dobrze", tu nie pomagają poklepywania po plecach, chusteczki, żyletka. Na to nie ma lekarstwa. Zraniona miłość to śmiertelna choroba, która z każdym dniem przybliża cię do nieuchronnego końca. 

Krzyczała od dawna, ale nikt nigdy jej nie usłyszał.
Tęsknota zabija. Tęsknota boli. Tęsknota jest wierna, nigdy nie odchodzi. Zawsze jest przy tobie, w każdej możliwej sekundzie, przypominając ci, jak bardzo kochałeś, jakie wielkie było uczucie, którym darzyłeś drugą osobę. Już wiesz co to cierpienie? Tęsknota równa się okaleczonemu sercu, wystawionemu na milion prób. Nie odstępuje cię na krok. Utożsamia się z tobą, tworząc związek rozpaczy. 

Uczucia zabijają. Wyniszczają od środka, skazując na wieczne katusze. Nie ma czegoś takiego jak "piękne uczucia", nie ma. Dobro zabija równie bardzo, jak zło. Powoli, subtelnie, z nutką obojętności. Nigdy się od tego nie uwolnisz... ewentualnie, kiedy w końcu ze sobą skończysz. 

 Przez głowę przenika jej tamten wieczór. To wtedy miała ze sobą skończyć. Ta pora, podczas której zatraciła całe swoje życie w jednym pragnieniu. Umrzeć. Jedyna rzecz, jakiej wtedy pragnęła. 
Od tego wydarzenia minął niespełna miesiąc. 30 dni od spotkania z Nicolasem. 30 dni... teoretycznego bezpiecznego funkcjonowania?
Inaczej tego nazwać nie można. Siatkarz nie zostawił jej sytuacji w stanie, w jakim ją zastał. Każdego dnia próbował wyciągnąć ją z tego bagna. Dawał od siebie więcej, niż potrafiła przyjąć. Więcej, niż potrafiła zrozumieć. W końcu tyle czasu nikt się nią nie interesował. Nikt jej nie kochał. Aż tu nagle ktoś chciał jej pomóc... Minęło wiele czasu, by w końcu się do tego przekonała.
Ale nigdy nie czuła się w pełni dobrze. To nigdy nie odejdzie. Nigdy nie będzie czuła się szczęśliwa.

Nieuchronnym było to, że nie w pełni świadomie pozwoliła mu się do siebie zbliżyć. Nie zauważyła tego od razu. Gdzieś w głębi serca jej to pasowało, dawało jakąś namiastkę ciepła, normalności. 
Jednak przyszedł dzień, kiedy obie spragnione miłości dusze zatraciły na moment zalążek zdrowego myślenia. Właściwie ta czynność została wyrzucona w zakurzony kąt. Kto by w takiej sytuacji myślał? Z pewnością nie ona. Ani on.
 Oddali się głupiej, żerującej na uczuciach chwili. 
Pocałowali się.

Tym samym psychika Jaśminy uległa destrukcji. 


Witam wszystkich!:)
Przed nami łza czwarta.
Ja wiem, że może nie każdemu odpowiadają te emocjonalne opisy i brak dialogów, ale...
Tak miało być, od samego początku tak to miało wyglądać, 
więc również tak to się skończy. 
Bo koniec się zbliża. Albo za tydzień, albo za dwa. 
Mam cichą nadzieję, że zostaniecie tu ze mną do wyżej wymienionego.:)

Życzę wam słonecznego tygodnia!
Wasza Joan.

A tu już niedługo prolog: Kadziewicz i Pliński 
|ASK|Duet|



piątek, 28 lutego 2014

Łza trzecia.


Naprawdę.
Ktoś tu był. Ktoś właśnie szedł w jej kierunku. Sparaliżowana wpatrywała się w rosnącą sylwetkę, próbując oszacować, kto normalny chodzi po nocy w tak zapyziałej okolicy. Zna ją. A przynajmniej jej imię. Kiedy wątłe światło ulicznej latarni pada na jego twarz, doznaje olśnienia. Widziała już go kiedyś. Z pewnością. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że jej bicie serca uspokoiło się na jego widok? Musiała już wcześniej mieć z nim styczność.

Będąc w kompletnym paraliżu umysłowym i wewnętrznym szoku, obserwuje jak mężczyzna ze stoickim spokojem staje obok niej na obdrapanej barierce. Warto dodać, iż ta pod wpływem ciężaru dwóch osób zaczyna przeraźliwie skrzypieć. Jest niemalże uwięziona we własnym ciele, widząc jak znajomy "nieznajomy" coraz zuchwalej patrzy w ciemną toń wody na dole.

- Co ty robisz?! - z jej gardła wyrywa się zachrypnięty głos, niebędący wcale krzykiem, a raczej jakąś namiastką głośnego szeptu. Jednak w tych okolicznościach, w pochłoniętym dotkliwą ciszą otoczeniu - brzmiał jak rozpacz przelana na słowa. Dosłownie.
- Zastanawiam się, czy to będzie bolało, Jaśmino. - odpowiada równie cicho, ale jego słowa na długo zastygają w powietrzu. Skąd ona do cholery go zna? Dlaczego jego głos wydaje się znajomy, dlaczego? Gdzie są odpowiedzi na te milion pytań kłębiących się w jej umyśle?
- Skąd znasz moje imię? - szept niemal wycieka z jej przekrwionych ust. Widzi jego zakłopotanie, widzi jego wątpliwość.
- Nie pamiętasz mnie. - stwierdza mężczyzna, kiwając głową.
- Powinnam? - pyta. Chciałabym cię pamiętać. Tysiąc pytań na sekundę. On musi być z siatkarskiego środowiska. On musi znać Facundo.
- Nie. - odpowiada krótko i znów pochyla się ku zdradliwemu szumowi wody. Ogarnia ją panika, tak bardzo granicząca z histerią. Co on chce zrobić? Nie może tego zrobić. Kimkolwiek jest, nie on tej nocy miał zakończyć swój żywot. To miałam być ja.
- Nie rób tego... Nie możesz. Zejdź z tej barierki! - sama z niej schodzi. Nogi same ją niosą ku jego osobie. Łapie go za materiał bluzy i lekko pociąga. Boję się o życie obcego, mając swoje daleko w poważaniu. 
- Skoro ty możesz, to dlaczego ja nie? - paraliżuje ją jego spokój. Jego spokojny oddech. Zero strachu, emocji. Ciekawi ją jego osoba. Ciekawi mnie, czy zna Conte.
- Z tego co widzę jesteś młody, twoje życie musi mieć jakikolwiek sens, więc... Po co je tracić? - mówi wymijająco. Kto to mówi.
  A co z tobą? - odpowiada, niemalże przeszywając wzrokiem jej duszę. Boże, zabierz go stąd. Jeszcze ci się przyda.
  Jak widzisz, ja stoję na bezpiecznym gruncie. Nie rób tego. - spogląda na niego ukradkiem.

 Po raz pierwszy przygląda mu się dokładnie. Zimny pot oblewa jej plecy. Serce podchodzi pod gardło. - Nicolas. - szept. Wewnętrzny krzyk. Cisza. Psychika w kawałeczkach. 
Najlepszy przyjaciel mojego byłego. 
Kolejne kłopoty.
Kolejny ból.
Bo przecież jego osoba wiąże się z Facundo.
Przecież on będzie mnie prześladował do końca życia.
Miłość będzie mnie prześladowała. 


Krzyczę. Lecz nikt mnie nie słyszy.

Minuty. Sekundy. Ułamki tych ostatnich.
Wie. Wie, że ona cierpi. I najwyraźniej w tym towarzystwie nie jest jedyną cierpiącą osobą.

Cisza się przedłuża. Cisza nie ma granic. Cisza jest odpowiedzią. Bo nikt nie wie, co powiedzieć. Nikt nie wie, jakich słów użyć. On - wie, że ona jest jedną, wielką łzą. Ona? Ona nie wie nic, wiedząc wszystko. Paradoks.

Znali się. Chociaż nie, to zbyt wielkie słowa. Widzieli się kilka razy. W Argentynie. I to chyba największy powód, dla którego wyrzuciła jego osobę z pamięci. Argentyna. Cholerna Argentyna.





Tu nie będzie łatwo. Tu nie będzie zrozumiale. I tak ma być.
Przepraszam was, że dopiero teraz.
Nie chcę się teraz tutaj marnie tłumaczyć. Powiem jedno, było ciężko.
Zaczynamy od nowa. 
 Nie zostawiajcie mnie samej.

Przepraszam was jeszcze raz za zwłokę. :(

Wasza Joan. <3



piątek, 31 stycznia 2014

Łza druga.



Trzymaj moje dłonie, czuję, że tonę, tonę bez Ciebie.
I moim zdaniem, wszystko jest do niczego, do niczego bez Ciebie.
Gdybyś tylko mógł mnie ocalić.
Tonę w wodach mojej duszy...

Chciała to zrobić. Pierwszy raz w życiu chciała ze sobą skończyć. Uznała śmierć za jedyną możliwą formę ucieczki. Nie chciała odczuwać tego paraliżującego umysł bólu. Miłość była zabójczym uczuciem. Powodowała niewyobrażalnie wielki ból, przeszywający całe jej wnętrze. Dławi się nią, każdy oddech jest cięższy, krztusi się zbawiennym tlenem. Dlaczego? Bo drastycznie ogromna tęsknota za Argentyńczykiem nie pozwala jej na normalne funkcjonowanie. Miłość przyszła do niej szybko. Równie szybko ją zniszczyła. A teraz? Teraz ją zabije. 

Są takie chwile, kiedy nawet łzy nie dają tak potrzebnego ukojenia. Nie ma nic. Jest pustka. Chciałaby, żeby tu przyszedł. Odwiódł ją od tego chorego pomysłu, wziął w ramiona, zabrał z tego parszywego miejsca. Otarł jej mokre policzki, pocałował w czoło i powiedział, że będzie dobrze. Ale on tu nigdy się nie pojawi. Już nigdy go nie zobaczy. Nigdy nie spojrzy w jego piwne tęczówki, nigdy nie usłyszy jego głosu, tak przyjemnego dla uszu..

Czy to koniec? Czy to wszystko tak się skończy? Umrze wraz z tym rozczarowującym uczuciem, że pomimo jego błędów, pomimo ran, jakie jej zadał, ona wciąż go kochała. Tęskniła. Pragnęła go. Chciała mieć go obok siebie. Marzyła, by zasypiać w jego ramionach, budzić się każdego dnia u jego boku, mieć wiecznie przed oczami jego uśmiech - lek na zło całego świata...

Coś blokowało ją przed zakończeniem tej historii. Coś nie potrafiło jej tak po prostu oprzeć się o tą zardzewiałą barierkę i spaść w ciemną toń. Zachłysnąć się darem życia i osunąć  w otchłań. To przecież takie łatwe. Głos w głowie krzyczy niemiłosiernie, nawołując: "Skacz! Skacz! Skacz! Nie masz nic do stracenia. Skacz!"
Tak łatwo się poddać? Tak po prostu?

A teraz tak bardzo potrzebuję, żeby ktoś mnie przytulił,
przytulił i nic nie mówił.
Chcę wiedzieć, że ktoś jest obok, chcę móc wypłakać się i opowiedzieć, jak bardzo jest mi źle.
Bo jest źle, tak cholernie pusto i smutno.

Osuwa się na brudną ziemię. Siedzi na zimnym podłożu i odkrywa materiał bluzy, by spojrzeć na mniej lub bardziej widoczne rany na przedramieniu.
- Walczyłam... - mówi cicho, delikatnie wodząc palcem po wciąż szczypiących bliznach. Jej policzki ciągle spowite są łzami, a w głowie przelatują wspomnienia z okresu, kiedy naprawdę była szczęśliwa. A teraz? A więc po to żyć? Żyć, by na nowo odkrywać stare blizny, siedzieć w przeszłości? Żyć, żeby cierpieć?

Ile warta jest miłość? Ile warte jest to uczucie, tak silnie destrukcyjne i równie piękne? Jaka jest cena miłości? Chyba mogła już sobie odpowiedzieć na pytanie. Czasem ceną za miłość jest cierpienie.
- Jaśmina? - czyjś głos oderwał ją z tych paskudnych rozmyślań.
Naprawdę?



Urywek drugi. :)
Będzie tak monotonnie i z wiecznymi rozmyślaniami. Będzie.
Ma tak być. :)
 Wybaczcie, że dopiero teraz, ale nie było mnie w domu.
Kolejne rozdziały będą pojawiać się w piątki.

Ładną mamy grupę na MŚ, co? :)

Buuuziaki:*

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Łza pierwsza.



Tak bardzo chciałbym, żeby jutro mogło się to zmienić.

Cierpiał. Jak bardzo? Cholernie mocno. Wiedział, że cierpi ze swojej winy. Gdyby jakiś czas temu nie popełnił tego okropnego błędu, dziś byłby szczęśliwy. Jego rozpacz osiągnęła apogeum, kiedy po zmianie klubu i przechadzki po nowym, polskim mieście, spotykał ją. Tak, widział jej podkrążone oczy, zapadniętą twarz. Widział, jak przemierzała bełchatowskie chodniki szybkim krokiem, nie zwracając uwagi na cokolwiek. Myślała, że jej nie widzi. Ale zanim zdążył zastanowić się nad jakimkolwiek ruchem, znikała. Pochowała już cię w swojej świadomości, próbując żyć dalej. Ale czy jej się udawało? Oddałby wszystko, żeby dowiedzieć się, jak sobie radzi. Oddałby jeszcze więcej, aby zapewnić jej szczęście. Jednak co mógł zrobić? Mógł jedynie cierpieć, wiedząc, że zniszczył jej życie. 

Nie ma Cię gdy moje życie spada w dół,
nie ma Cię gdy wszystko łamie się na pół.
Nie ma Cię i nie wiem już gdzie jesteś, ale dobrze,
że nie wiesz co u mnie, bo pękłoby Ci serce.

Płakała. Jak często? Praktycznie cały czas. Wylewała swój ból poprzez hektolitry łez, nie potrafiąc pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Nie dawała rady. Nie chciała żyć bez jego osoby. Nie mogła znieść jego widoku. Dławiła się własnym oddechem. Chciała po prostu odejść, przestać czuć, cierpieć. Nie miała już siły na kolejne dni, brakowało jej odwagi na wychodzenie z domu. Jej przeguby pokrywały świeże rany, będąc przedłużeniem starych blizn. Nie można zliczyć, jak często słone łzy rozcieńczały szkarłatną ciecz. Nie wytrzymywała. Ból przestał dawać jej ukojenie. Nie pozwalał już jej na błogie odprężenie psychiczne, nie. Tęskni za nim i to ją zabija. 

Pewnego dnia nie wytrzymuje tego cholernego poczucia samotności, braku jego osoby. Jest noc, ciemna, bezwietrzna noc. Gwiazdy tańczą na niebie, a w powietrzu unosi się orzeźwiający zapach po jesiennym deszczu. Można rzec, piękna aura. Idzie powolnym krokiem, delektując się.. ostatnimi minutami życia. Wędruje na opuszczony most, a bynajmniej na taki, którym mało kto się przechadza o północy. Opiera się o zardzewiałą barierkę, oddzielającą ją od ciemnej toni rwącej wody.
- Przepraszam każdego, kogo zraniłam. Przepraszam wszystkich, których zawiodłam. Przepraszam przyjaciół, których odrzuciłam. Przepraszam bliskich, których zostawiłam. Przepraszam tych, którzy cierpieli z mojego powodu. Przepraszam cię Facundo, za to, że cię kochałam. - mówi cichym głosem i coraz zuchwalej opiera się o barierę. - Przepraszam was wszystkich...  



PRZEPRASZAM ZA ZWŁOKĘ.
Szkoła mnie ostatnio dobiła i nie miałam nawet czasu na cokolwiek.
Ale już ferie, także przybywam:)

Co do kolejnego rozdziału to myślę, że pojawi się w okolicach środy/czwartku.
Mam ferie, wyjeżdżam. Potem już postaram się regularnie.

Mam nadzieję, że ktoś to czyta. 

Buziaki, 
Joan.